Małżeński finał, czyli ruszyła kolejna edycja NLP

Drukuj

10440959 891596114211904 336475354523080578 nTego w ponad dwudziestoletniej historii naszego klubu chyba jeszcze nie było – w finale bilardowych zawodów spotkali się... mąż i żona. Mowa o Karolinie i Grzegorzu Pikulach, którzy odegrali główne role w turnieju „Nie lubię poniedziałków” (otworzył kolejną edycję tych zmagań).

 

Karolina i Grzegorz mieszkają na co dzień za kanałem La Manche. Dokładnie w Carlisle, czyli na granicy Anglii i Szkocji (w mieście ostały się resztki Muru Hadriana stanowiącego w starożytności północną granicę Imperium Rzymskiego). – W Anglii grywamy rzadko, ale pewnych rzeczy się nie zapomina – śmieje się Karolina, która niedawno uczestniczyła w turnieju rankingowym w Cardiff i zajęła wysokie 5 miejsce. – Karolina odpadła dopiero w meczu z mistrzynią świata i zebrała wiele pochwał – zapewnia Grzegorz, który docierając do finału w Ósemce sprawił niespodziankę, aczkolwiek nowicjuszem nie jest. – Było to wieki temu, ale kiedyś wygrywałem amatorskie turnieje w Stalowej Woli – wspomina. 

I Karolina i Grzesiek nie mieli w poniedziałek łatwej drogi do głównej rozgrywki. Oboje zapoznali się z lewą stroną drabinki. „Karolcia” na dzień dobry pokonała 3:0 Kazimierza Wójcika, oddała jedną partię Mariuszowi Śledzianowskiemu, a potem tylko jedną ugrała w starciu z Arkadiuszem Nawojskim. Na lewej stronie rozegrała zacięty mecz z Mirosławem Dąbrowskim (3:2). W ćwierćfinale w takim samym stosunku pokonała Kingę Stawarz, swą młodsza siostrę, a w półfinale 3:1 Łukasza Pasternaka.

Grzegorz po zwycięstwie 3:1 w pierwszej rundzie z Jakubem Mierzwą, w następnej uległ 2:3 Mariuszowi Frąckowi. Na lewej stronie złapał już konkretny wiatr w żagle; pokonywał kolejno do zera Oskara Dacko, Tomasza Moskwę i Jerzego Goneta. Potem było już daleko trudniej – z Bartoszem Szkołutem w ćwierćfinale i Witoldem Hajdukiem w półfinale (ten drugi wcześniej ograł do zera Roberta Peckę, zwycięzcę poprzedniej edycji) tracił po dwie partie.

W pierwszej rozgrywce finału Grzesiek „czyścił stół”, ale ostatnią bilę musiał grać na bandę. – Trafiłem, jednak przy okazji wpadła biała. Potem wyrównałem, a później Karolina pewnie wygrała. W czwartej partii jakieś szanse miałem, ale ostatnie słowo należało do Karoliny – komentuje Grzesiek. – Poziom turnieju był różny, ale mnie chyba pomogło to, że w Anglii stoły są wykrojone, jak w snookerze, czyli mają małe łuzy, a gra się bilami o takiej samej wielkości jak w snookerze. Tam stoły mają siedem stóp, w Polsce są większe, ale i tak wydają się łatwiejsze – dodał Grzesiek, który w środę z żoną wraca do Carlisle.

W tak zwanym Jack Pocie los uśmiechnął się do Mirosława Dąbrowskiego. Ten jednak nie skończył układu, a to oznacza, że za tydzień do wygrania będzie więcej, niż 95 złotych. 

 

W pierwszych zawodach wystartowało niemało, bo 32 bilardzistów i bilardzistek. Turniej nr 2 za tydzień o tej samej porze co zwykle, czyli o godzinie 18.